środa, 29 czerwca 2011

Impreza-podchody

Nieczęsto zdarza się, że samo "dotarcie" na imprezę jest już świetną zabawą. Zwykle wszystko zaczyna się w momencie przyjścia i przywitania z gośćmi. Tym razem wyglądało to zupełnie inaczej. Genialna sprawa! Słuchajcie! (czytajcie:))
Znajomy wpadł na pomysł zorganizowania ogniska. Nic nadzwyczajnego prawda? Ale... coś nie grało od samego początku. Za każdym razem, gdy pytaliśmy go -  "Stary, to gdzie to ognisko?" -  ten udzielał wymijających odpowiedzi. Okazało się, że jeszcze w dniu planowanego spotkania, nie wiedzieliśmy gdzie ono się odbędzie. O godzinie 15 każdy z nas dostał e-maila z załącznikiem, w którym była rozrysowana mapka. Organizator wkręcił nas w podchody (tak, ten rodzaj zabawy z dzieciństwa).
Podzielił nas na cztery grupy. Każda z nich miała wyznaczoną inną trasę do celu, czyli ogniska znajdującego się w środku lasu. Udzielił nam wyraźnych instrukcji, o której i z jakiego miejsca mamy wyruszyć. Grupa, która pierwsza dotrze do celu miała dostać nagrodę. W każdym z nas obudził się duch rywalizacji. Przedzieraliśmy się przez las, już nawet nie dla samego ogniska i spotkania, co chęci zwycięstwa.
Pogoda spłatała nam figla i zaczęło mocno padać. Sympatyczny spacer po lesie przerodził się w ekstremalny survival. Nikogo z nas to jednak nie zniechęciło. Byliśmy przygotowani na ognisko w plenerze, więc i odzienie mieliśmy odpowiednie. Nagle każdy z nas stał się początkującym Bearem Gryllsem. Wydrukowana mapka zaczęła się rozmazywać, a my już zaczynaliśmy doszukiwać się źródła białka, w każdym z zauważonych robaków. Humory dopisywały. Po 25 minutach marszu dotarliśmy do miejsca. Nie jako pierwsi, ale i tak wznieśliśmy triumfalny okrzyk na widok ogniska, które było naszym celem.
Na całe szczęście, zaraz po tym deszcz ustąpił, a my smażyliśmy kiełbaski wymieniając się między sobą wrażeniami "z podróży".
Nasz znajomy, który zorganizował całą zabawę, do dziś ma u nas wielki szacunek, za wkręcenie nas w coś takiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz