czwartek, 30 czerwca 2011

Impreza w stylu Acapulco

Szukając alternatywy na wakacje, natrafiliśmy na zdjęcia z plaż Acapulco. Boże! Jak chcielibyśmy tam być! Oczywiście opcja zupełnie nie dla nas i naszych studenckich portfeli. Dla kreatywnego nic trudnego. Postanowiliśmy zrobić sobie dzień w stylu Acapulco w ogródku znajomego.
Temperatury tego konkretnego dnia, zgrały się idealnie z naszym pomysłem. Upał i bezchmurne, błękitne niebo. Rozłożyliśmy dmuchany basen, napełniliśmy go wodą, znalazła się też dmuchana palma, leżaki. Kupiliśmy masę egzotycznych owoców. Część z nich wykorzystaliśmy do drinków, część do bezpośredniej konsumpcji, a pozostałe pozawieszaliśmy na naszych typowo polskich drzewach. Wyobrażacie sobie banany, które można było zrywać bezpośrednio z lipy, czy młodego dębu? Wyglądało to dość zabawnie, ale w pewnym stopniu oddawało klimat tropików :).
Na starej szopie przywiesiliśmy napis „Acapulco” - taka siła sugestii. Wyparliśmy też z umysłu zasadę, że nie należy ufać słowu pisanemu – my zaufaliśmy.
Domyślam się, że dla sąsiadów, którzy od czasu do czasu mogli dostrzec nas zza ogrodzenia, musieliśmy być nie lada atrakcją. Każdy z nas miał odpowiedni, plażowy strój. Ach! I dziewczyny w bikini... zachwycający widok. I wszystko przez przeciwsłoneczne okulary. Muzyka, tańce i kolorowe drinki z olbrzymią ilością lodu i owoców. Tak można żyć! Co więcej, nie wydaliśmy na naszą „podróż” zbyt wiele. Nie zabrakło również patrzenia w bezkres morza. Na jednej części ogrodzenia wywiesiliśmy olbrzymią fototapetę z lazurowym wybrzeżem, na tle której robiliśmy sobie zdjęcia. Wyszły niesamowicie. 
Idealny sposób na imprezę w upalne dni! Polecam spróbować.


Zabawne akcje

W tym wpisie chciałbym skupić się na szczegółach poszczególnych imprez, a nie opisywaniu jednej konkretnej. Chciałbym też (o ile ktoś to czyta), napisał o swoich spontanicznych „akcjach”, które wydarzyły się niespodziewanie i stały się gwoździem programu danego wieczoru. Domyślam się, że tego typu zdarzenia mają miejsce bardzo często. Opowiem Wam trochę o tych, które znam z własnych doświadczeń.
Najczęściej akcje tego typu wywiązują się w konsekwencji konkretnych ludzi, miejsca, atmosfery i „bycia pod wpływem”. Nie chciałbym jednak, żeby ktoś "chwalił" się tu swoimi nieodpowiedzialni wyskokami, które przede wszystkim polegać miały na łamaniu prawa czy ryzykowania zdrowia lub życia. Zaznaczam, że kompletnie mi to nie imponuje. Najprawdopodobniej po prostu wyrosłem z tego.
Z moimi znajomymi bardzo lubimy wkręcać w coś ludzi z zewnątrz. Wymyślamy sobie jeden motyw i na przykład w drodze do klubu pytamy przechodniów o różne rzeczy. „Przepraszam, czy Pani też na zebranie Ligii Wolności?”, „Przepraszam, czy to już Łódź”, „Przepraszam, gdzie tu można kupić połówkę świni?”. Treść pytania nie jest tak ważna. Najlepsza jest mina przechodnia, który zapytany przez kilka osób o to samo, zaczyna wpadać w konsternacje, a same odpowiedzi nierzadko zaskakują nas bardziej niż nasze pytania „z kosmosu”.
Ludzie to podglądacze i jeżeli tylko wokół nich zaczyna dziać się coś dziwnego, będą się wgapiać. Te przypadłość homo sapiens również można ciekawie wykorzystać. Irytuje was, kiedy ktoś patrzy się na was gdy jedziecie autobusem? Wykorzystajcie to i zacznijcie robić coś dziwnego. Pokazujcie tej osobie różne znaki, udawajcie, że coś próbujecie jej przekazać. Ja w tych zabawach nie jestem zbyt dobry, bo po chwili wybucham śmiechem, za to mój znajomy opanował te sztukę do perfekcji.


Przystanek Woodstock!

Tak, tak, zawsze chciałem pojechać na Woodstock. Oczywiście przede wszystkim ze względu na muzykę, atmosferę i fakt, że rodzice nie pozwalają. Kiedy więc wyrwałem się spod skrzydeł rodziców i przeprowadziłem na studia, mogłem jeździć gdzie tylko chciałem. Chęć uczestnictwa w Przystanku pozostała, znalazło się kilku znajomych, którzy też chcieli pojechać, więc ruszyliśmy pociągiem do Kostrzyna.
Zabraliśmy namioty, produkty żywnościowe w puszkach, dużo zupek chińskich i inne niezbędne rzeczy. Trasę z przesiadkami (postanowiliśmy jechać osobówkami – taniej) wyznaczyło nasze PKP. O dziwo nie było problemów z opóźnieniami, więc podróż obyła się bez komplikacji. Ku naszemu zaskoczeniu, już w początkowych odcinkach trasy trafialiśmy na ludzi, którzy też jechali na Woodstock. Momentalnie wyczuwało się nić porozumienia i świadomość wspólnego celu, podobnego nastawiania. I tak, podróż, mimo że dziesięciogodzinna, upłynęła nam w miarę szybko i przyjemnie. Jedynym minusem była duchota w pociągu, ale nie narzekaliśmy, bo każdy z nas modlił się o piękna pogodę, gdy już przyjdzie nam spać pod namiotami.
Już na dworu w Kostrzynie, czekali na nas ludzi w organizacji Przystanku, którzy zaprowadzili nas na pole namiotowe. Byliśmy mile zaskoczeni, że ktoś o tym pomyślał. Na miejscu znaleźliśmy miejsce, na którym rozbiliśmy się na trzy dni Woodostocku.
Dwie sceny, mała i duża, cały czas niosły muzykę po polach namiotowych, pogoda dopisywała, ludzie z całej Polski, a także z zagranicy, dobre rockowe zespoły, wioska artystyczna, wioska Hare Kryszna, różnego typu warsztaty, naprawdę – działo się!
Już zawsze będę mocno polemizował z tymi, dla których Wood to jedynie, kurz, brud, kradzieże i narkotyki. Co prawda brud i kurz jest, ale dzięki wozom strażackim, także te elementy wykorzystywane są do dobrej zabawy. Kąpiele błotne to już woodstockowa tradycja.

Kulturalna impreza

Pisząc tego bloga i zastanawiając się nad nowymi wpisami, dochodzę do wniosku, że moje bogate życie imprezowe, jest zasługą moich kreatywnych przyjaciół i znajomych.
Parę miesięcy temu, mój dobry kumpel ze studiów, chcąc jak najlepiej wykorzystać okoliczności „wolnej chaty” postanowił zrobić imprezę. Zresztą... sami go do tego namawialiśmy. Zaskoczył nas jednak, gdy okazało się, że nie będzie to zwyczajna domówka.
Postanowił w przestrzeni własnych czterech ścian zorganizować wystawę najważniejszych dzieł, najwybitniejszych, światowych malarzy, (student kulturoznawstwa – i wszystko jasne). Tydzień wcześniej otrzymaliśmy specjalne zaproszenia, w treści których informował nas między innymi o tym, że mamy być elegancko ubrani. Wbicie się w garniak było tu rodzajem motywu z przebieranej imprezy. Nasze koleżanki wybrały eleganckie kreacje, my pod krawatami – wyglądaliśmy trochę, jak w czasie studniówki. Ale co zrobił nasz właściciel wolnej chaty...
Z największego pokoju w swoim mieszkaniu powynosił wszystkie meble, na pustych ścianach wisiały komputerowe wydruki wspomnianych wcześniej dzieł sztuki. W kącie pomieszczenia znajdował się stolik, na którym były już napełnione czerwonym winem lampki. W tle sączyła się muzyka klasyczna, jakby kwartet smyczkowy przygrywał z drugiego pokoju. Szybko podchwyciliśmy całą konwencję i w jednej chwili staliśmy się milionerami, koneserami sztuki i wielkimi znawcami malarstwa wszystkich epok.
Po paru godzinach byliśmy już przedstawicielami lekko wstawionej, typowo dziewiętnastowiecznej, polskiej inteligencji, z poluzowanymi krawatami. Imprezę zaliczam do zdecydowanie udanych i nietypowych.

środa, 29 czerwca 2011

Męska impreza

Kocham kobiety i uwielbiam ich towarzystwo, czasem jednak faceci muszą spotkać się we własnym gronie. Dajmy na to z okazji rozgrywek Ligii Mistrzów, chociaż to bardzo typowy, a nawet stereotypowy przykład. Damskie grono po prostu byłoby znudzone taka formą rozrywki, a męskie byłoby poirytowane kobiecą ignorancją w temacie piłki nożnej i ciągłym tłumaczeniem, czym jest spalony. Ok, znów posługuję się ogólnikami, ale w większości przypadków, tak właśnie jest.
Rozwieję wszelkie wątpliwości Szanownych Pań. Mężczyźni podczas wieczorów we własnym gronie nie rozmawiają na Wasz temat;), a jeżeli już, to są to bardzo sporadyczne przypadki.
Czym charakteryzuje się typowo męskie spotkanie? Przede wszystkim mocny alkohol i tematyka obejmująca technikę, informatykę, motoryzację i sport. I nie świadczy to, o żadnego rodzaju ograniczeniach zainteresowań. Po prostu lubimy te dziedziny tak bardzo, jak kobiety plotki. (Ostatecznie! koniec porównań!)
Jeżeli mamy ochotę na aktywność, a nie tylko bierne przyglądanie się meczom, można umówić się z kumplami, na własne rozgrywki sportowe. Piłka nożna, paintball, gokarty, wypad na motocyklach, jakiś zorganizowany trip. Coś co zapewni dużą dawkę adrenaliny!
Osobiście zawsze miałem "smaka" na skok ze spadochronem. Nadal mam, ale nie jest to takie proste z powodów przede wszystkim wysokich kosztów. Tym bardziej, jeżeli chce się skoczyć nie samemu, ale z paczką najlepszych przyjaciół, z którymi razem będzie można się entuzjazmować przed, w czasie i po skoku.
Jestem jednak dobrej myśli, jeszcze mam szansę na to, aby stać się obrzydliwie bogatym kolesiem, który za sponsoruje taką przygodę sobie i znajomym.

Impreza-podchody

Nieczęsto zdarza się, że samo "dotarcie" na imprezę jest już świetną zabawą. Zwykle wszystko zaczyna się w momencie przyjścia i przywitania z gośćmi. Tym razem wyglądało to zupełnie inaczej. Genialna sprawa! Słuchajcie! (czytajcie:))
Znajomy wpadł na pomysł zorganizowania ogniska. Nic nadzwyczajnego prawda? Ale... coś nie grało od samego początku. Za każdym razem, gdy pytaliśmy go -  "Stary, to gdzie to ognisko?" -  ten udzielał wymijających odpowiedzi. Okazało się, że jeszcze w dniu planowanego spotkania, nie wiedzieliśmy gdzie ono się odbędzie. O godzinie 15 każdy z nas dostał e-maila z załącznikiem, w którym była rozrysowana mapka. Organizator wkręcił nas w podchody (tak, ten rodzaj zabawy z dzieciństwa).
Podzielił nas na cztery grupy. Każda z nich miała wyznaczoną inną trasę do celu, czyli ogniska znajdującego się w środku lasu. Udzielił nam wyraźnych instrukcji, o której i z jakiego miejsca mamy wyruszyć. Grupa, która pierwsza dotrze do celu miała dostać nagrodę. W każdym z nas obudził się duch rywalizacji. Przedzieraliśmy się przez las, już nawet nie dla samego ogniska i spotkania, co chęci zwycięstwa.
Pogoda spłatała nam figla i zaczęło mocno padać. Sympatyczny spacer po lesie przerodził się w ekstremalny survival. Nikogo z nas to jednak nie zniechęciło. Byliśmy przygotowani na ognisko w plenerze, więc i odzienie mieliśmy odpowiednie. Nagle każdy z nas stał się początkującym Bearem Gryllsem. Wydrukowana mapka zaczęła się rozmazywać, a my już zaczynaliśmy doszukiwać się źródła białka, w każdym z zauważonych robaków. Humory dopisywały. Po 25 minutach marszu dotarliśmy do miejsca. Nie jako pierwsi, ale i tak wznieśliśmy triumfalny okrzyk na widok ogniska, które było naszym celem.
Na całe szczęście, zaraz po tym deszcz ustąpił, a my smażyliśmy kiełbaski wymieniając się między sobą wrażeniami "z podróży".
Nasz znajomy, który zorganizował całą zabawę, do dziś ma u nas wielki szacunek, za wkręcenie nas w coś takiego.

Moda na tematyczne imprezy

Jak w tytule. Naprawdę, wydaje mi się, że obecnie panuje jakiś trend na to, żeby organizować imprezy tematyczne. Już w poprzednim wpisie pisałem o tym, że spontanicznie wylądowaliśmy na hawajskiej imprezie u znajomego. Jakie było nasze zaskoczenie, gdy przywitał nas gospodarz obwieszony kwiatami, z drinkiem z palemką w dłoni. Co więcej, miał na sobie tylko krótkie hawajskie (oczywiście) spodenki, japonki i okulary przeciwsłoneczne. Wybuchnęliśmy śmiechem już przed progiem, bo jego image przepięknie kontrastował z deszczowym wieczorem :). Gdy weszliśmy do środka okazało się, że wszyscy goście wyglądają podobnie, a na podłodze w kuchni wysypany jest piasek! Impreza była przemyślana i zorganizowana w najmniejszym szczególe. Wszystko wskazywało na to, że jesteśmy na jakiejś tropikalnej wyspie. Muzyka, wystrój, napoje i drinki, przebrania - wszystko tworzyło jednolitą całość. Szczerze? Byłem pod wrażeniem i postanowiłem, że i ja w niedalekiej przyszłości, zorganizuje coś nietypowego.
Obecnie jednak oryginalnym nie jest jest już sama przebierana impreza, ale sam pomysł na nią, ponieważ zrealizowanych motywów było już sporo. Ja spotkałem się z imprezami: hawajską, piracką, w stylu lat trzydziestych, siedemdziesiątych, osiemdziesiątych, w stylu disco, hipisowską, hollywoodzką, a nawet imitującą galę wręczenia Oskarów. 
Podczas organizacji imprezy tematycznej radziłbym jednak dobrze dobrać gości, ponieważ połową sukcesu są tu ludzie, którzy nie tylko się przebiorą, ale i wkręcą w cały klimat.

Impreza-spontan

Często mówi się, że spontaniczne imprezy wychodzą najlepiej. Jest w tym trochę racji, z tego prostego powodu, że co do takiej imprezy nie mamy z góry narzuconych oczekiwań. Nawet jeżeli coś "nie wypali", to nikt się tym zbytnio nie przejmuje, ponieważ nie było to wcześniej zaplanowane. Nie ma też kogo obwiniać o wszelkie niepowodzenia, bo nikt z obecnych nie był organizatorem. Wówczas szybko nietrafiony pomysł zastępuje się alternatywą i zabawa trwa dalej.
Tego typu imprezy mają swój szczególny klimat, ponieważ nigdy do końca nie wiemy co się wydarzy, gdzie i jakich ludzi poznamy. Kobiety mają tu jednak nie lada dylemat, bo zupełnie nie wiedzą, jak się ubrać na taką "nieprzewidywalną" okoliczność, a jak nawet my faceci wiemy, jest to dla nich zawsze problem na olbrzymią skalę. [Z tego miejsca pozdrawiam wszystkie Panie, bez których oczywiście imprezy nie byłyby tak udane:)]
Jedyną czynnością organizacyjną, jaką musimy się zająć, jest zebranie kilku znajomych, którzy mają chęci, ale nie mają jasno skonkretyzowanych planów na wieczór. Umawiacie się smsowo w jednym konkretnym miejscu, o konkretnej godzinie i robicie szybką burze mózgów.
Proponuję realizować każdy pomysł, wówczas stwarzacie najwięcej możliwości tego, że wydarzy się coś niespodziewanie fajnego. Jeżeli reszcie nie przypadnie do gustu pomysł ustalcie, że w jednym miejscu spędzacie co najmniej trzydzieści minut. Dajcie szansę każdemu pomysłowi. Jeżeli ktoś zaproponuje miejsce i aktywność, która podpasuje wszystkim, zostajecie na dłużej.
Taki typ imprezowania najczęściej owocuje całonocnym clubbingiem, co oczywiście nie jest złą opcją. Najlepiej jednak, gdy w czasie całego wieczoru nie będą zmieniać się jedynie miejsca, ale także cały charakter imprezy.
U mnie wyglądało to mniej więcej tak. Około godziny siedemnastej umówiliśmy się na wspólny plener z ogniskiem, kiełbaską i piwem, później okazało się, że znajomy jednego znajomego robi domówkę w hawajskim stylu, z której poszliśmy do kina, a później na clubbing. Wróciłem  do domu nad ranem wymęczony totalnie, ale poznałem tylu nowych ludzi, że na drugi dzień na Fecebooku czekało na mnie siedemnaście nowych zaproszeń do znajomych:)

Okoliczności i klimat mojej pierwszej imprezy

Imprezowiczem stałem się w wieku 17 lat. Wtedy to właśnie, mój starszy brat, wówczas student trzeciego roku kulturoznawstwa w Krakowie, zaprosił mnie na "studencką imprezę". Byłem nieziemsko podekscytowany samym faktem, że będę na imprezie, na której nie będzie moich rówieśników. "Poczułem się jak ktoś zupełnie wyjątkowy... Dziś sam jestem studentem..." ale, ale wróćmy do tamtego dnia.
To był czas Juwenaliów w Krakowie. Bardzo chciałem znaleźć się na tej imprezie, zachęcany opowieściami brata na temat tego, jak to genialnie się bawił rok wcześniej, jak świetna jest atmosfera braci studenckiej, jakie "wystrzałowe" są imprezy w akademikach i koncerty plenerowe Juwenaliów. W końcu udało mi się go przekonać żebym mógł przyjechać w dniu, kiedy koncert grał Kult. Byłem gówniarzem i niewiele rozumiałem z tekstów Kazika, ale już wiedziałem, że chce ich posłuchać na żywo.
Teraz, kiedy myślę o takiej imprezowej alternatywie, nie wydaje mi się to niczym nadzwyczajnie oryginalnym, ale dobrze pamiętam siebie, tego podekscytowanego siedemnastolatka. Ach! Odliczałem dni!
Na początku oczywiście czułem się, jak przedszkolak w liceum. Znajomi mojego brata rozmawiali o łacinie, poglądach filozoficznych, języku staro-cerkiewno-słowiańskim... na szczęście z upływem alkoholu trochę spuścili z tonu. Był koncert, była masa ludzi, wszyscy się znali. Nie znałem tego klimatu, ale czułem że jest dobry. Kiedy późną nocą, już po koncercie wszyscy położyliśmy się na kocykach na trawie i patrzyliśmy w niebo. Jeszcze nie wiedziałem co chce studiować, ale wiedziałam, że chce życia studenckiego.

witam!

Jestem typowym imprezowiczem. Uwielbiam imprezować i w tej dziedzinie jestem materiałem "nie do zdarcia". Nie odpuszczę żadnej ciekawie zapowiadającej się balangi. Lubię się dobrze bawić, poznawać nowych ludzi,  robić dziwne, "nowe" i często ekstremalne rzeczy. Domówka przy winie i kanapkach to opcja, z której z pewnością nie skorzystam.
Postanowiłem założyć ten blog, aby opisywać wszystkie najlepsze imprezy, na których byłem. Najlepsze pod względem atmosfery, organizacji, miejsca, doświadczeń. Wszystkiego co powoduje, że konkretny wieczór pozostaje w pamięci na długi, długi czas.
Dlatego też, od razu zaznaczam, że nie jestem zbytnim entuzjastą "mocnych" imprez w tym sensie, że niczego się z nich nie pamięta. Nie miałbym o czym opowiadać, o czym pisać i po co zakładać tego bloga.
Liczę na to, że w komentarzach podzielicie się również własnymi, imprezowymi doświadczeniami.
Zapraszam!